W Tallinie byliśmy króciutko, jedynie dwie noce. Po bardzo długich poszukiwaniach udało nam się ostatecznie znaleźć hosta na couchsurfingu – Turka, który dokładnie miesiąc wcześniej osiedlił się w tym małym nadbałtyckim mieście. Isa bardzo się cieszył, że może nas gościć i pogawędzić z kimś po turecku.
Do Tallina przyjechaliśmy busem z Rygi w sobotę wieczorem i mieliśmy całą niedzielę na zwiedzanie. Isa okazał się dobrym przewodnikiem, chciał nam pokazać miasto swoimi oczami oraz podzielić się wrażeniami ze świeżej emigracji. Dla nas, w porównaniu z Rygą czy Wilnem, Tallin miał zupełnie inny klimat. Jest mu zdecydowanie bliżej do skandynawskich miast niż nam się wcześniej wydawało (sauna nawet w malutkich mieszkaniach jest standardem). Widać to w architekturze, wzornictwie, zagospodarowaniu miasta, czy nawet wśród samych ludzi.
Od lat 90. Estonia przeszła ogromną przemianę i zostawia po sobie bardzo pozytywne wrażenia na odwiedzających. Tallin jest ciekawą mieszanką – w cieniu sowieckiej historii błyszczy piękna Starówka ze średniowiecznym klimatem, a wszystko to dopełnia skandynawski design. Niezwykle nowoczesny kraj, który wciąż boryka się ze swoją przeszłością (czego, wstyd się przyznać, się właściwie nie spodziewaliśmy). Niemalże 38% mieszkańców Tallina ma korzenie rosyjskie. Wielu Rosjan osiedliło się tu w czasach sowieckich. To Estonię uważają za swój dom ale jednocześnie czują się Rosjanami, chcą używać swojego języka na co dzień i tu zaczyna pojawiać się problem. Estońscy Rosjanie czują się dyskryminowani, rodowici Estończyny zarzucają im brak asymilacji, a nastroje po obu stronach nie są zbyt optymistyczne. Część rosyjskojęzycznych mieszkańców nie posiada estońskiego obywatelstwa, są bezpaństwowcami z estońskim paszportem. Dosyć niespotykana sytuacja. Pomimo tych podziałów, Estonia wydaje się być bardzo atrakcyjnym krajem dla obcokrajowców. Według Isy, osoby, które chcą się integrować i mówić po estońsku, są tu dosyć mile widziane. Między innymi dlatego młode małżeństwo z Turcji, które poznaliśmy dzięki Isa, zdecydowało się wyemigrować do Estonii.
Isa potwierdza, że życie w Tallinie jest spokojne i przyjemne. Miasto jest wprawdzie niewielkie, ale co najważniejsze, od 2013 roku mieszkańcy nie muszą płacić za transport publiczny! Turystów już to nie obowiązuje i za bilet trzeba zapłacić 1,60 euro. Ciekawostką jest to, że Estonia jest jednym z najmniej zaludnionych krajów Unii Europejskiej i jest tu zdecydowanie więcej kobiet niż mężczyzn. Zaskoczyło nas również to, że ten mały nadbałtycki kraj jest całkiem nieźle zdigitalizowany – wiecie, że wybory odbywają się tu online?
Tallin to nie tylko przepiękna Starówka. Udało nam się odwiedzić Street Food Festival organizowany przy ulicy Telliskivi 60A. Telliskivi Creative City jest niezwykle ciekawym miejscem, które zostało stworzone wokół budynków dworca kolejowego w dzielnicy Kalamaja. Część obiektów została przeznaczona na kawiarnie, wydarzenia kulturalne, targ, kawiarnie i małe sklepiki z lokalnymi wyrobami, a pomiędzy tym wszystkim co jakiś czas murale. W niedzielę Telliskivi tętniło życiem. Masa stoisk z pysznym jedzeniem, na targu znajduje się mnóstwo stoisk z owocami i warzywami, pomiędzy nimi poutykane są malutkie kawiarenki, a w międzyczasie mogliśmy obejrzeć parę ulicznych występów, w tym jednego Pana Anglika (niestety nie pamiętam imienia), który ze wszystkich robił konia w przeuroczy sposób.
Starówkę wszyscy opisują jako bajkową i niezwykle malowniczą. Nie można się nie zgodzić. Gdy po tych wszystkich wrażeniach w Telliskivi zdecydowaliśmy się ją odwiedzić to złapał nas deszcz na punkcie widokowym Kohtu znajdującym się na szczycie wzgórza zamkowego Toompea. Panorama miasta wyglądała naprawdę przepięknie! Na Starówce znajduje się mnóstwo restauracji wzorowanych na średniowieczne. Jest w nich ciemno, je się przy świeczkach, nie używa się elektryczności (no chyba że w toalecie) a kelnerzy i kelnerki ubrani są w starodawne stroje. My schowaliśmy się przed deszczem w Olde Hansa i skosztowaliśmy jedynie piwa.
Akurat w tę niedzielę był concert Rammsteina w hali koncertowej Lauluväljaku. Isa koniecznie chciał iść pod główną bramę, by zobaczyć tłumy fanów i salę koncertową z oddali, więc pojechaliśmy, zobaczyliśmy i poszliśmy nad morze . Wybrzeże wokół Tallina jest niezwykle malownicze i warto wybrać się tam na spacer lub opalanie (przy odrobinie szczęścia). Znów było słonecznie, więc wróciliśmy na piechotę do centrum.
Spotkanie ze świeżo osiadłymi Turkami w Tallinie było trochę surrealistycznym doświadczeniem nawet dla Onura ale jednocześnie szalenie miłym. Mogliśmy znów przygotować królewskie tureckie śniadanie, a wieczorem ugotowaliśmy sobie kuru fasulye, które oboje uwielbiamy. Trochę zatęskniliśmy za tym gotowaniem, bo w drodze nie mamy zbyt wielu okazji na pichcenie czegokolwiek.
Dziękujemy Isa za Twoją gościnność i Tallin widziany Twoimi oczami!
GALERIA
[AFG_gallery id=’8′]