Dokładnie rok temu przemierzaliśmy pustynię Gobi w Mongolii. W tym roku los rzucił nas po raz kolejny na pustynię lecz tym razem położoną na płaskowyżu La Puna w północnej Argentynie. Znów przemierzaliśmy nieznane i ogromne przestrzenie otoczone teraz barwnymi górami, solniskami, szalonymi skalnymi formacjami oraz wulkanami. Czy to wciąż Ziemia? Czy może Księżyc lub Mars? Często zadawaliśmy sobie to pytanie.

Próbowaliśmy zbliżyć się do wulkanu El Jote, jednak utknęliśmy po drodze w tym księżycowym krajobrazie. Skałki, piach, zastygła lawa zalegająca tu od tysięcy lat. Piękno!

Waltera z Alma Gaucho Expeditions poznaliśmy całkiem przypadkiem podczas pracy pod Mendozą, którą wykonywaliśmy w ramach workaway. Po zakończeniu zadań u Richarda i Catherine niemalże z dnia na dzień razem z Walterem oraz jego partnerką Analią pojechaliśmy do La Faldy. Tu Onur projektował dla niego stronę internetową, ja pomagałam w ogrodzie i kuchni. Okazało się, że Walter jest przewodnikiem wycieczek po bezdrożach Ameryki Północnej, a jego konikiem jest La Puna. W tamtym czasie nawet nie śniła nam się wyprawa na północ Argentyny ani tym bardziej nie planowaliśmy powrotu do La Faldy podczas tej podróży. Lecz jak to bywa z planami – lubią płatać nam figle. Po odwiedzinach Brazylii oraz Paragwaju chcieliśmy udać się bezpośrednio do Boliwii, jednak ponownie trafiliśmy do tego małego miasteczka niedaleko Cordoby.

Walter wielokrotnie namawiał nas na powrót do La Faldy oraz ponowną pracę, a nam ciągle nie było po drodze. Do czasu. Jak to mówią „chodził, chodził, aż wychodził”. W zamian za pracę Walter zaproponował nam wycieczkę do La Puny (mieliśmy współdzielić koszty paliwa, noclegu oraz wyżywienia). Słysząc wcześniej o tych niesamowitych terenach nie mogliśmy się nie zgodzić. Tym oto sposobem po raz kolejny byliśmy gośćmi w domu Waltera, po raz kolejny przyrządzaliśmy asado w jego kominku oraz kosztowaliśmy pysznego argentyńskiego wina. Oj…, Onur bardzo tęsknił za tym argentyńskim mięsem a ja za tym winem.

Nasza podróż ostatecznie trawała dziewięc dni, podczas których przejechaliśmy ponad 2000 kilometrów, z czego większość prowadziła przez bezdroża. Początkowo spokojnie mknęliśmy drogami asfaltowymi przez prowincję La Rioha, na chwilę wpadliśmy do prowincji San Juan, by odwiedzić niesamowity Park Ischigualasto oraz kanion w Parku Talampaya. Krajobraz zmieniał się niemalże z każdym kilometrem. Ogromne przestrzenie z górami w tle. Po chwili brunatnoczerwone wzniesienia, z których wyrastały kilkumetrowe zielone kaktusy. Znów stepy z wysokimi trawami. Co jakiś czas spotykaliśmy guanaco, które wystraszone naszym pojazdem, uciekały w popłochu.

„Księżycowa Dolina” w Parku Ischigualasto

Wjeżdżamy na słynną Ruta40 biegnącą przez całą długość Argentyny. W drodze do Nanogasta po raz pierwszy przejeżdżamy malowniczą trasą biegnącą przez góry oraz wspinamy się na wysokość 2000 m n.p.m. Większość naszych dni spędzamy tak naprawdę w aucie przemierzając setki kilometrów i podziwiając widoki. Przed nami wciąż długa droga do upragnionej La Puny.

Przepiękne góry w drodze do Nanogasta

O wschodzie słońca odwiedzamy ruiny El Shincal w okolicach miasteczka Londres. Tu po raz pierwszy spotykamy się z kulturą Inków oraz lamami. Trasą Ruta40 dojeżdżamy do miejscowości Belén. Lecz kilkanaście kilometrów dalej wjeżdżamy na dosyć niepozorną drogę R43, która ma zaprowadzić nas do samego serca La Puny. Po drodze mijamy trzy niewielkie wioski, a przed nami powoli wyrastają góry i doliny niemalże pozbawione roślinności. Robi się coraz wietrzniej oraz ciężej. Zatrzymujemy się na chwilę przy wydmach. Tu wiatr jest tak silny, że ledwo wdrapujemy się na tę stosunkowo niewielką wydmę.

Wschód słońca w ruinach El Shincal

Za moment rozpościera się przed nami niezwykły krajobraz. La Puna. Najpierw niewielkie pagórki pokryte jedynie żółtawymi trawkami a w oddali kolorowe góry. Tu po raz pierwszy spotykamy wikunie, w których zakochuję się od pierwszego wejrzenia! Wjeżdżamy wyżej aż na 4040 m n.p.m. Z Onurem pierwszy raz jesteśmy na takiej wysokości. Jest to dopiero początek tych szalonych, jak dla nas, wzniesień.

Gdy wjeżdżamy do La Puna spotykamy po raz pierwszy wikunie. Jak tu ich nie kochać?!

La Puna robi na nas ogromne wrażenie. Wysokość, silne wiatry oraz ekstramalne warunki klimatyczne w przepiękny sposób uformawały te tereny. Gdy jedziemy o zachodzie słońca z miasteczka El Peñón do niewiele większej miejscowości Antofagasta de la Sierra przed nami roztacza się niezwykły widok. Ogromne przestrzenie a w oddali kolorowe góry oraz solniska. Co jakiś czas wyłaniają się czarne kratery nieczynnych wulkanów. Jesteśmy na niezwykłej pustyni.

Według mnie jedno z najbardziej magicznych miejsc na ziemi… Laguna Carachi Pampa

W Antofagasta de la Sierra ztrzymujemy się na trzy noce. Stąd wybieramy się nad kolorową Lagunę Carachi Pampa, Campo de Piedra Pomez oraz kalderę wulkanu Galan. Spędzamy tu jednocześnie piękne jak i niezwykle ciężkie dni a wszystko przez tutejsze dosyć ciężkie warunki klimatyczne. Antofagasta de la Sierra znajduje się na wysokości 3 320 m n.p.m. lecz większość czasu spędzamy na wysokości ponad 4 000 m n.p.m. Podczas naszej wyprawy nad wulkan Galan przekraczamy nawet 5000 m n.p.m. Jest to nie lada wyzwanie dla naszych organizmów. Podczas naszej wizyty najsilniejszego wiatru doświadczamy jedynie nad wulkanem Galan lecz w tym rejonie nie jest to niczym niezwykłym ponieważ często prędkość wiatru dochodzi tu do nawet do 200 km/h. La Puna jest również jednym z najbardziej suchych regionów świata.

Campo de Piedra Pomez

Na terenie La Puny znajduje się wiele solnisk. Wprawdzie to Salar de Uyuni jest tym największym oraz najbardziej popularnym lecz to te argentyńskie solniska zrobiły na mnie największe wrażenie. Każdy o wyjątkowej strukturze, odmiennej fakturze oraz kolorowych lagunach ukrytych pomiędzy tymi ogromnymi pokładami soli. Te laguny to było coś niesamowitego! Niektóre zabarwione przez minerały miały kolor różowy, niebieski lub seledynowy. Lecz najbardziej byliśmy zaskoczeni tym, że w niektórych z nich wciąż żyją mikroorganizmy mające 3500 milionów lat!

Na Salarze Antofalla znajdują się jeziorka, w których wciąż żyją bakterie z czasów dinozaurów!

La Puna jest najbardziej zaskakującym terenem jaki udało nam się do tej pory odwiedzić. Po raz kolejny na własne oczy mogliśmy się przekonać jakim niesamowitym artystą jest sama Matka Natura.

Po prostu Magia.

W drodze do wulkanu Galan

Szczegółowy opis naszej wyprawy po północno-zachodniej Argentynie możesz znaleźć tutaj:

Część I – La Rioja
Część II – La Puna

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj