Duchota niemiłosierna. Słońce raptem ledwo przebija się przez chmury, lecz powietrze jest gęste jak mleko, ledwo można złapać oddech. Odwiedziny Japonii wypadły nam pod koniec lipca, w czasie największych upałów, przed którymi ostrzegał nas Fabian. Skwar nie oszczędzał nas już w Korei, więc w sumie czemu w Japonii miałoby być inaczej? Chyba zbiera się na deszcz. Lubię jak pada w Tokyo. Wraz z chłodem, na ulicy pojawiają się moje ulubione przezroczyste i białe parasolki, przez które pięknie widać miasto zatopione w deszczu.
Tokyo jest specyficznym miastem. Najpierw zaskoczyło nas to, że tak naprawdę nie ma w nim centrum. Są oczywiście centralne punkty dzielnic, lecz takiego typowego centrum, charakterystycznego dla większości znanych nam miast, po prostu brak. Początkowo tak nas to zbiło z tropu, że nie wiedzieliśmy od czego zacząć, gdyż najczęściej odkrywanie każdego miasta intuicyjnie zazwyczaj zaczynamy od centrum. Taki klops. Przyznajemy się bez bicia, że nie przygotowaliśmy się za bardzo przed wizytą w Japonii. Nie kupiliśmy Japan RailPass, więc można śmiało stwierdzić, że na wstępie pokpiliśmy sprawę. Naiwnie liczyliśmy na to, że będziemy mogli odkrywać Tokyo po omacku. Nic z tych rzeczy. By w pełni wykorzystać pobyt w tym niezwykłym kraju, trzeba się po prostu przygotować.
Pierwszego wieczoru spotkaliśmy się z naszym znajomym Japończykiem z Bazylei, Taku. Zabrał nas do miejscowej knajpki, w której spotykają się po pracy biznesmeni. Atmosfera była niesamowita. Malutki lokal okazał się szalenie gwarny i caluteńki spowity był w papierosowym dymie. Przed wejściem szef kuchni przygotowywał mięso. Zjedliśmy kilka przeróżnych szaszłyków i tu po raz pierwszy skosztowaliśmy sake w Japonii. Po kolacji zrobiliśmy małą rundkę po okolicy, a o północy do Tokyo zawitał Konur. Całkiem niezły początek. Później już był tylko chaos.
Onur, Konur i ja próbujemy odnaleźć się w gigantycznym mieście. W Tokyo spędziliśmy dokładnie tydzień. Drugiego dnia, już we trójkę, postanowiliśmy udać się z naszego hostelu IRORI aż do Shibuya na piechotę. Po drodze odwiedziliśmy parę miejsc i łącznie przedreptaliśmy tego dnia 28 kilometrów. Jest to zdecydowanie nasz dotychczasowy rekord w miejskich wędrówkach.
Przed wizytą w Tokyo słyszeliśmy wiele o zatłoczonych ulicach, lecz ku naszemu lekkiemu zdziwieniu odkryliśmy, że większość ulic jest niezwykle spokojna a nawet opustoszała. Główne ulice są gwarne, lecz wystarczy skręcić w którąkolwiek mniejszą, by przenieść się do oazy spokoju. Na każdej uliczce znajdują się automaty z napojami ale niestety nie udało nam się znaleźć żadnego z kosmicznymi rzeczami czy jakimś dziwnym jedzeniem. Może nie szukaliśmy zbyt uważnie.
W tym ogromnym mieście ciężko nam było znaleźć kosze na śmieci. Nie było ich wcale. Później dowiedzieliśmy się, że każdy zabiera swoje śmieci do domu, w którym wkłada je do odpowiedniego kontenera. Jak się okazało, w Japonii segregacja nie zawsze polega na wrzuceniu śmieci do odpowiedniego worka, wiele z nich trzeba wcześniej oczyścić i odpowiednio przygotować.
Jak wspominałam wcześniej, wyobrażaliśmy sobie Japonię jako „technologiczny raj”. Cóż, jeśli chodzi o ten „raj”, to muszę przyznać, że Korea bije pod tym względem Japonię na głowę. Nawet płacenie kartą okazało się tu w wielu miejscach praktycznie niemożliwe, a wiele gadżetów codziennego użytku pamięta jeszcze lata 90. Lecz wypasione toalety pełne przycisków nas nie zawiodły!
Dzięki dobrej komunikacji miejskiej po stolicy Japonii można bardzo łatwo i wygodnie się przemieszczać. Tokyo łączy gęsta sieć metra obsługiwana przez dwóch przewoźników: Tokyo Subway i Toei Subway. Każdy z nich ma oddzielne bilety, więc jeśli planujemy podróż z przesiadkami warto zapoznać się wcześniej, która linia będzie bardziej korzystna. W przeciwnym wypadku będziemy musieli zapłacić za bilet w drugiej linii. Bilety jednodniowe sprzedawane są na oddzielnie na sieć Tokyo Subway oraz Toei Subway. Początkowo ciężko było nam się odnaleźć w tokijskim metrze, lecz po jakimś czasie wszystko okazało się bardzo łatwe.
Tokyo zdecydowanie jest miastem wielu niespodzianek oraz sekretów poukrywanych pomiędzy małymi lub większymi uliczkami. Trzeba wiedzieć gdzie szukać. Początkowo myśleliśmy, kierowani swoją naiwnością, że gdy wyjdziemy na miasto to prędzej czy później natkniemy się na to, czego szukamy w danej dzielnicy. Nic bardziej mylnego! Tak było na przykład z sushi. Sądziliśmy, że skoro jesteśmy w Japonii, to restauracje sushi będą na nas czekać na każdym rogu. Może w niektórych miejscach nawet i czekały lecz brak znajomości japońskiego zupełnie nam nie pomagał. By znaleźć lokalną knajpkę sushi musieliśmy skorzystać z pomocy w wirtualnym świecie. Lokal był maluteńki z ladą pośrodku, za którą pracowali mistrzowie sushi. Do głównego pomieszczenia przyklejone były jeszcze 3 mniejsze pokoiki. Mogliśmy z bliska obserwować jak mistrz przygotowuje nasze upragnione sushi. Potwierdzamy, było pysznie!
Poszukiwania podobne do tego z sushi czekały mnie również z wyrobami papierniczymi. Uwielbiam japońską grafikę oraz papeterię więc chciałam zobaczyć lokalne produkty związane z kaligrafią oraz wszelkiego rodzaju notatnikami, pisakami oraz papierami. Jeśli również interesują Cię podobne rzeczy to polecam sieć Tokyu Hands oraz sklep Kakimori Notebook.
Tokyo składa się z 23 „oddziałów”, które dzielą się na mniejsze dzielnice. Każda z tych dzielnic ma zupełnie inny nastrój oraz charakter. Podczas naszego tygodniowego pobytu postanowiliśmy zajrzeć do tych najbardziej znanych.
Akihabara
Akihabara była pierwszą popularną dzielnicą, którą udało nam się odwiedzić już pierwszego dnia z Taku. Miejsce to słynie przede wszystkim z elektroniki i sklepów z mangami oraz przeróżnymi gadżetami związanymi z bohaterami japońskich komiksów i anime.
To tu można znaleźć największą ilość Maids Café. Co chwila spotykaliśmy dziewczyny w strojach słodkich i niewinnych pokojówek. Muszę przyznać, że Maido kissa przyprawiało nas w pewnym sensie w stan konsternacji. Każda z tych kawiarni jest odrobinę inna, lecz główne założenie jest podobne. Dziewczyny poprzebierane są za słodkie pokojówki w króciutkich spódniczkach. Kelnerki-pokojówki witają gości z ogromnym szacunkiem (sir, welcome home), klękając podają kawę z przekąską oraz śpiewają piosenkę. Gość jest tu traktowany jak Pan (władca). Wszystko jest słodkie i pyszne. W Maids Café zazwyczaj nie wolno robić zdjęć. Jest to możliwe za dodatkową opłatą. Nie wolno dotykać dziewczyn, prosić ich o numer telefonu czy podążać za nimi poza kawiarniami. Nie, nie odwiedziliśmy Maido kissa.
Shibuya i ulica Takeshita
Okolice Shibuya odwiedziliśmy parokrotnie. Jest tu ogromna masa sklepów, neonów, pędzącego życia. To tu znajduje się słynne skrzyżowanie biegnące w poprzek ulicy. Shibuya, w porównaniu z innymi fragmentami miasta, wydała nam się chaotyczna, lecz to tylko pozory. Jest to chaos w najlepszym porządnym wydaniu. Onur nazwał to miejsce ludzkim oceanem.
Podobnie było na słynnej ulicy Takeshita, która znajduje się w północnej części Shibuya. O tej ulicy słyszeliśmy jeszcze przed naszą wizytą w Japonii. Jest ona cosplayowym rajem. To tu znajdują się malutkie sklepiki, w których można kupić lub stworzyć przeróżne przebrania. Nie tylko my słyszeliśmy o tej ulicy i nie tylko my chcieliśmy zobaczyć fantazyjne kreacje nastoletnich Japończyków. Koniec końców na ulicy Takeshita było jeszcze bardziej tłoczno niż w centrum Shibuya. Zdecydowanie więcej turystów niż lokalnych cosplayowców.
Popłynęliśmy z tłumem aż do pobliskiego parku Yoyogi, w którym mogliśmy odrobinę odsapnąć od nadmiaru wrażeń.
Ogród Shinjuku
Piękny i spokojny japoński ogród. Warto poświęcić na ten park nawet kilka godzin by w pełni chłonąć atmosferę tego miejsca. Mieści się tu miła herbaciarnia. Wiosną na przełomie marca i kwietnia w parku zakwitają drzewka wiśniowe (jest ich 1500!). Podobno jest pięknie! Mamy nadzieję, że któregoś dnia uda nam się odwiedzić Japonię wiosną.
Asakusa i świątynia Sensō-ji
Rejon wokół świątyni Sensō-ji ma w sobie klimat starego Tokyo. Niektórzy porównują go nawet do atmosfery Kyoto. Jest to również jedno z najbardziej popularnych miejsc wśród turystów. Sensō-ji jest najstarszą świątynią w Tokyo.
Przybyszów wita najpierw Kaminarimon, inaczej Brama Grzmotów, która przechodzi w małą uliczkę Nakamise-dori, prowadzącą do świątyni. Znajduje się tu masa małych sklepików oraz kramików. Oraz rzeka ludzi.
Za Bramą Hozomon znajduje się główna świątynia oraz pięciopiętrowa pagoda. Wszystko zrobiło na nas ogromne wrażenie oraz pomimo ogromnego tłumu mogliśmy poczuć namiastkę starego Tokyo. To tu po raz pierwszy spotkaliśmy się z tak dużym kompleksem świątynnym w Japonii. Warto wybrać się do centrum informacyjnego wybudowanego przez Kengo Kumę znajdującego się tuż przy bramie Kaminarimon, by zobaczyć świątynię wraz z ulicą Nakamise-dori z innej perspektywy.
Roppongi
Jest kolejnym popularnym miejscem wśród turystów. Mieści się tu tokijska wieża telewizyjna oraz świątynia Zojo-ji. Udało nam się odwiedzić świątynię lecz z wieży zrezygnowaliśmy z powodu zachmurzenia. Może uda się następnym razem.
Więcej o Japonii możesz znaleźć tutaj:
Luźne wspominki z Japonii – czyli co nas zaskoczyło i zadziwiło
U podnóża Fuji – o spaniu w kapsule i szalonych rollercoasterach
Za co polubiliśmy Kyoto
Osaka – o dziwnych zdarzeniach i japońskim slumsowisku